poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rail Tour de Europe 2010 cz.2

Zwiedzanie Paryża kontynuowaliśmy w północnym centrum. Jego głównymi atrakcjami są Bazylika Sacré-Cœur oraz Moulin Rouge (które swoją drogą jest baaaardzo przereklamowane). Czytając wielokrotnie o Paryżu, słuchając zachwytu ludzi podziwiających to miasto miałem bardzo wygórowane oczekiwania. Jak to często bywa w takich przypadkach, trochę się zawiodłem. Nie mniej jednak miastu temu nie można odmówić uroku, choć przyznam, że dostrzegłem go dopiero ostatniego dnia (z trzech dni pobytu) i daleko mi było do zachwytów chociażby Joanny Chmielewskiej, która dość często opisywała go w swoich książkach.










Przyszedł jednak czas pożegnania i ruszenia w dalszą drogę. Z Gare de Lyon ruszyliśmy na południe. W kierunku Perpignan, Portbou (będącym malutkim miasteczkiem granicznym po stronie hiszpańskiej) oraz Barcelony. Przejażdżka TGV z prędkością prawie 300km/h robi wrażenie i nie jest wcale drogim luksusem.

Gare de Lyon
 


W tak niby luksusowym pociągu, w przeciwieństwie do polskich ekspresów nie ma darmowego poczęstunku. Można pójść do le baru gdzie za kilka euro podadzą nam kiepską kawę w papierowym kubeczku z czekoladką gratis ;)
Jedna z uliczek Perpignan 
Lokalny pociąg którym dojechaliśmy z Perpignam do Portbou
 

Miejsce docelowe. Barcelona. Piękna, gorąca, głośna i żywa, jak żadne inne miasto południowo-zachodniej europy. Piękne ogrody Gaudiego, architektura, jedzenie i ludzie sprawiają, że jest to miejsce niezapomniane i zawsze miło przeze mnie wspominane. Choć generalnie nie lubię dużych, głośnych miast, to jest jednym z niewielu do którego z przyjemnością bym wrócił. 





Uliczki niczym w San Francisco
 








Przepiękne kamienice. Mogłem godzinami chodzić po bocznych uliczkach podziwiając te perełki architektury. Od czasu do czasu przysiadałem na ulicznej ławce, skubiąc pyszne oliwki wpatrując się w okna mieszkańcom tego miasta.













Widok na kolumnę Kolumba z kolejki linowej kursującej nad portem.
 




Kolejowy akcent na mozaice w metrze.
I tak spędziliśmy kilka dni w Barcelonie. Spacerując spokojnie alejkami, wieczorami przesiadując w knajpkach, bądź na plaży zajadając tapas, i popijając to pysznym czerwonym winem. Choć wszystko co dobre, kończy się szybko, przed nami była jeszcze ciekawa podróż powrotna. Z wizyta w Lyonie oraz Szwajcarii. Ale o Lyonie i drodze do niego, następnym razem.

3 komentarze:

  1. Tak naczytamy się, nawyobrażamy, a potem zderzenie z rzeczywistością nie zawsze wychodzi na plus; jakoś tak wolę prowincję od wielkich miast, które zazwyczaj omijamy wielkim łukiem, ale na to można sobie pozwolić, podróżując autem, bo kolej ma "z kolei" inne zalety:-) podoba mi się Lizbona z Twoich zdjęć, o ogrodach Gaudiego czytywałam na początku lat 90-tych, kiedy zaczęły ukazywać się różne czasopisma; tak, zaskoczyła mnie myśl tego artysty; ciepłe wieczory na plaży,palmy, oliwki, zapachniało wakacjami; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli o mnie chodzi, to też tak jak już nie raz pisałem, lepiej czuję się w małych miastach i wsiach także. Koleją też można tam dotrzeć, ale wymaga to więcej czasu - którego niestety nie ma. To straszny ironia losu, że gdy ma się czas na podróże, nie ma się na nie pieniędzy, a gdy ma się pieniądze, brakuje na nie czasu...

      Usuń