poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Domowy weekend

 Nie każdy weekend spędzam poza domem. Czasem warto spokojnie usiąść i nacieszyć się tym co mamy za oknem. Ostatnie dni miło spędziłem w ogrodzie. Przesadziłem doniczkowe kwiaty, i posadziłem kilka petunii i pelargonii w doniczkach w ogrodzie. Czeka mnie jeszcze "modernizacja" tarasu, ale to już w któryś następny weekend.

Tak w ramach ciekawostki, w poprzednim tygodniu w Funchal na Maderze odbywał się festiwal kwiatów. Poniżej znajdziecie kilka zdjęć które przesłał mi mój kolega Decio :)










niedziela, 19 kwietnia 2015

wokół mazowieckiej Roztoki, czyli po sercu Kampinowskiej Puszczy

Czasami bywa tak, że w życiu nam się wszystko rozpada. Od przysłowiowego "a" do "z". Nic jednak nie jest ostateczne i każda porażka przeradza się z czasem w sukces. Tak przynajmniej staram się myśleć. Gdyby było inaczej jakiż sens miało by nasze życie?
Z każdego smutku i każdej zmiany na gorsze, trzeba wynieść to co najlepsze. Nauczyć się tego czego da się nauczyć i cieszyć się tym co było i tym co będzie.
W takim nieco pesymistycznym nastroju przyszło mi dziś pójść na spacer. Zawsze gdy jest mi smutno i źle uciekam do lasu. Gdy nie mam czasu wybieram bliski memu domu Las Bródnowski. Dziś miałem dużo czasu wolnego. Wybór padł na Puszczę Kampinowską.
Z i do parkingu w Roztoce (na litość boską płatnego 10zł!) wzdłuż Rezerwatu Żurawiowe, przez Babską Górę i Posadę Łubiec. Trzema szlakami. Zielonym, pomarańczowym, i czerwonym. Szlaki wyznaczone perfekcyjnie. Na skrzyżowaniach punkty odpoczynku. Prawie jak w Ameryce ;). Razem około 10 kilometrów. Niecałe trzy godziny spaceru.
Okolica cicha, las pachnący po deszczu, spokój. Tego mi brakowało.
Poniżej znajdziecie kilka słabych zdjęć z tego spaceru. Było dość ciemno a mój telefon kiepsko radzi sobie w takich warunkach. Następnym razem trzeba po prostu wziąć ze sobą prawdziwy aparat.










poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rail Tour de Europe 2010 cz.2

Zwiedzanie Paryża kontynuowaliśmy w północnym centrum. Jego głównymi atrakcjami są Bazylika Sacré-Cœur oraz Moulin Rouge (które swoją drogą jest baaaardzo przereklamowane). Czytając wielokrotnie o Paryżu, słuchając zachwytu ludzi podziwiających to miasto miałem bardzo wygórowane oczekiwania. Jak to często bywa w takich przypadkach, trochę się zawiodłem. Nie mniej jednak miastu temu nie można odmówić uroku, choć przyznam, że dostrzegłem go dopiero ostatniego dnia (z trzech dni pobytu) i daleko mi było do zachwytów chociażby Joanny Chmielewskiej, która dość często opisywała go w swoich książkach.










Przyszedł jednak czas pożegnania i ruszenia w dalszą drogę. Z Gare de Lyon ruszyliśmy na południe. W kierunku Perpignan, Portbou (będącym malutkim miasteczkiem granicznym po stronie hiszpańskiej) oraz Barcelony. Przejażdżka TGV z prędkością prawie 300km/h robi wrażenie i nie jest wcale drogim luksusem.

Gare de Lyon
 


W tak niby luksusowym pociągu, w przeciwieństwie do polskich ekspresów nie ma darmowego poczęstunku. Można pójść do le baru gdzie za kilka euro podadzą nam kiepską kawę w papierowym kubeczku z czekoladką gratis ;)
Jedna z uliczek Perpignan 
Lokalny pociąg którym dojechaliśmy z Perpignam do Portbou
 

Miejsce docelowe. Barcelona. Piękna, gorąca, głośna i żywa, jak żadne inne miasto południowo-zachodniej europy. Piękne ogrody Gaudiego, architektura, jedzenie i ludzie sprawiają, że jest to miejsce niezapomniane i zawsze miło przeze mnie wspominane. Choć generalnie nie lubię dużych, głośnych miast, to jest jednym z niewielu do którego z przyjemnością bym wrócił. 





Uliczki niczym w San Francisco
 








Przepiękne kamienice. Mogłem godzinami chodzić po bocznych uliczkach podziwiając te perełki architektury. Od czasu do czasu przysiadałem na ulicznej ławce, skubiąc pyszne oliwki wpatrując się w okna mieszkańcom tego miasta.













Widok na kolumnę Kolumba z kolejki linowej kursującej nad portem.
 




Kolejowy akcent na mozaice w metrze.
I tak spędziliśmy kilka dni w Barcelonie. Spacerując spokojnie alejkami, wieczorami przesiadując w knajpkach, bądź na plaży zajadając tapas, i popijając to pysznym czerwonym winem. Choć wszystko co dobre, kończy się szybko, przed nami była jeszcze ciekawa podróż powrotna. Z wizyta w Lyonie oraz Szwajcarii. Ale o Lyonie i drodze do niego, następnym razem.