Pogoda już prawie zimowa. Dziś w Warszawie widziałem za oknem, pierwsze nieśmiało spadające z nieba płatki śniegu.
Dlatego też, dziś, w odpoczynku od ciepła Madery, powspominam chłodny dzień w Bieszczadach. Ostatni z naszej (mojej z psem) wędrówki po tych pięknych górach, z przełomu października i listopada.
Przyznam szczerze, że przed wyjazdem w Bieszczady nieco się zasiedziałem. Także po kilku dniach chodzenia po górach, zarówno ja, jak i Gomez byliśmy nieco obolali. Dlatego na ostatni dzień wybór padł na Łopienkę - jako krótki przyjemny spacer oraz Rabe - by napić się mineralnej wody.
Nie wiem dlaczego, ale droga wiodąca do Łopienki bardzo mi się podobała. Stała się moją drugą ulubioną (po drodze do Balnicy) drogą w Bieszczadach.
Po lekkim i przyjemnym kilkukilometrowym spacerze, przede mną, ukazała się dolina Łopienki, z jedną z najbardziej znanych cerkwi w Bieszczadach.
Można było zajrzeć do środka, obejrzeć dokładnie każdy szczegół i nacieszyć się ciszą, gdyż ze względu na pogodę, nie było wielu chętnych na taki spacer.
Pochodziłem potem trochę po dolinie, starając się wyobrazić sobie czasy, gdy była to wieś, tętniąca życiem, pełna domów i ludzi. Chyba przez moment nawet mi się to udało.
Później, ruszyłem w góre doliny, na jej skraj odwiedzić bazę namiotową AKT Warszawa, o której wiele słyszałem, m.in. od znajomych z pracy którzy udzielają się w klubie.
Z Łopienki, samochodem, pojechałem w stronę Rabe. Tam odbyłem bardzo krótki spacer, do źródła i rezerwatu Gołoborze.
Przez ten niewielki rezerwat poprowadzono ścieżkę dydaktyczną. Jej koniec znajduje się przy wjeździe do kamieniołomu.
Choć od tego wyjazdu minęło zaledwie czterdzieści kilka dni, już tęsknię do polskich gór. Mam nadzieję, że już niedługo zobaczę je ponownie.