poniedziałek, 28 lipca 2014

Polsko-Czeskie-Niemieckie pogranicze cz.2

Następny dzień, to wycieczka linia kolejową Jelenia Góra - Szklarska Poręba Górna. To jedna z moich ulubionych linii kolejowych w Polsce. Pomimo mgły i siąpiącego deszczu, widoki były niezwykle ładne. Połączenie kolei, gór, deszczu i mgły to kwintesencja szczęścia.
Pogoda nasz nie rozpieszczała. Mgła i deszcz towarzyszyły nam niemal cały czas. Wybraliśmy drogę wzdłuż zbiornika Sousz. Zamek w Frydlandzie i rynek na starym mieście, mimo mgły prezentowały się całkiem nieźle. 




Kolejnym kolejowym akcentem było Zittau i przejazd wąskotorowym pociągiem do Kurotr Oybin. Linię wybudowana ponad 100 lat temu, o szerokości 750mm i obłsugują ją do dziś m.in. lokomotywy parowe. Końcowa stacja znajduje się w niewysokich lecz niezwykle ładnych górach Zittauer Gebirge (Żytawskie Góry).





Po drodze do Zittau spojrzeliśmy w największy dół w Polsce - kopalnię węgla brunatnego w Bogatyni.
Ostatnim przystankiem tego dnia było Goerlitz. To bardzo ciekawe doświadczenie, w porównaniu do Zgorzelca leżącego po drugiej stronie Odry. Tak blisko - a różnica jest ogromna i nie sposób jej nie zauważyć. Po stronie niemieckiej żadnych krzykliwych reklam, paskudnych bud, czy śmieci na ulicach. 
Kiedyś zastanawiałem się skąd bierze się ta różnica. To nie tylko kwestia pieniędzy. Myślę, że to głównie nasza polska mentalność. Która wśród ogromu swoich zalet, jakimi są m.in. gościnność, otwartość, skrywa zamiłowanie do kiczu, nieładu i braku poszanowania wspólnej własności - w tym wizualnej, czego efekty widać w każdym mieście i miasteczku i przy każdej większej drodze. 








niedziela, 27 lipca 2014

Polsko-Czeskie-Niemieckie pogranicze cz.1

Pierwszym przystankiem podczas długiego majowego weekendu była Świdnica. Poświęciliśmy kilka godzin na zwiedzanie tego bardzo ładnego miasteczka. Na szczególną uwagę zasługują okolice starego miasta, m.in. katedra pod wezwaniem św. Stanisława i Wacława. Nie pominęliśmy również kolejowego aspektu - czyli dworca, który został niedawno odremontowany i prezentuje się naprawdę okazale.





Świdnica to też miasto w którym stare łączy się z nowym. Na szczęście od tego podejścia w tym wydaniu dziś wyraźnie się odchodzi. Pozostają jednak takie koszmarki.
Do najbardziej znanych atrakcji w Świdnicy należy kościół Pokoju. Jest to bardzo ciekawa budowla, o jej szczegółach możecie przeczytać tutaj co polecam z całego serca, bo liczba faktów i ciekawostek jest naprawdę imponująca.


Po Świdnicy obraliśmy kierunek na południe. Po drodze okrążając jezioro Lubachowskie, z imponującą tamą z 1914 roku. Niestety ze względu na padający deszcz zdjęcie powstało tylko jedno.
Jednym z ważniejszych przystanków na trasie było Sokołowsko. Dawny kurort uzdrowiskowy (specjalizujący się wleczeniu gruźlicy) , na wzór którego powstało szwajcarskie Davos. Bardzo ciekawą i godną zobaczenia budowlą jest Sanatorium Grunwald, które po wielu latach popadania w ruinę jest obecnie odbudowywane.


Samo miasteczko (obecnie wieś) jest urokliwe i warto poświęcić nieco czasu na spacer po głównej uliczce. W Sokołowsku znajduje się jedna z niewielu cerkwi na dolnym śląsku. Cerkiew św. Michała Archanioła powstała na początku XX wieku.







Następny na naszej drodze był Krzeszów. Słynący z bazyliki Cystersów z imponującą fasadą w stylu barokowym.



Moim autorskim punktem wycieczki była Miedzianka. Niemal nieistniejące już miasteczko, niedaleko Janowic Wielkich, które było głównym bohaterem książki Filipa Springera "Miedzianka, historia znikania". Po lekturze tej książki bardzo chciałem zobaczyć to miejsce. Miedzianka nie robi wrażenia, przejeżdżając przez nią można jej nawet nie zauważyć. Jednak gdy zna się jej historię, stojąc na jedynym w niej skrzyżowaniu, po przymknięciu oczu, można ujrzeć zupełnie inny świat. Świat którego już nie ma. Urocze kamieniczki, potężny rynek zwieńczony kościołem, znany w całej okolicy browar i wiele innych szczegółów znanych z książki. Do dziś nie ocalało zbyt wiele. Jeden kościół, kilka budynków i stacja transformatorowa.







niedziela, 20 lipca 2014

Niemcowa

Nie tylko dalekie podróże są fajne. Czasami warto, wyrwać się stąd na weekend czy nawet na kilka godzin. Tak też się stało, wybór padł na Beskid Sądecki i "kultowe" (choć nie lubię tego słowa) schronisko na Niemcowej.


Samochód zostawiłem w Rytrze, i stąd niebieskim szlakiem rowerowym długo, mozolnie i powoli wjeżdżałem na Wielkiego Rogacze (1182 m.n.p.m.).

Podróże rowerowe z sakwami mają swoje zalety i wady. Zaletą jest stanowczo wolność. Można być samowystarczalnym i niezależnym od sklepów, noclegów i innych rzeczy. Wadą jest niestety ciężar, który szczególnie w górach ciąży bardzo i wyciska z człowieka ostatnie poty.
Z Wielkiego Rogacza czerwonym szlakiem pojechałem w kierunku Niemcowej.

Szlak był bardzo przyjemny, i mimo iż pieszy, bez większego problemu dał się pokonać ciężkim rowerem z sakwami.
W końcu, moim oczom ukazało się Schronisko pod Niemcową. Z boku rozbiłem namiot, z widokiem na Kosarzyska. Schronisko to jest tak naprawdę chatką studencką, jedną z najstarszych. Zabudowania pochodzą z połowy XX wieku, nie ma w nim prądu, ani bieżącej wody. Jest to niezwykle sympatyczne miejsce, do którego trafiają prawdziwi turyści. Można tutaj naprawdę miło spędzić czas, zregenerować się i naładować akumulatory dobrą energią.



Po intensywnym śnie, śniadaniu, czas było niestety zbierać się z powrotem do domu.
Zaplanowałem zjazd czerwonym szlakiem do Rytra.
Ten szlak był znacznie bardziej widokowy niż niebieski rowerowy, jednak nie chciałbym pokonywać na rowerze pod górę.





W drodze powrotnej, tak jak lubię wybierałem boczne drogi. Zboczyłem nieco z obranego kierunku by zobaczyć Zalipie. Wieś słynącą z malowanych domów. Zwyczaj ozdabiania domów motywami kwiatowymi pochodzi z końca XIX wieku, i dziś można podziwiać ponad 20 malowanych chat.